Tomasz Oryński is STV's Polish columnist and writes a monthly essay on his life in Scotland. This month, he considers the UK's hostile attitude to the European Union and wonders whatever happened to being "better together".

Tomasz's article is published in Polish with an English translation underneath.

Gdzie podziało się nagle hasło ,Better Together'?

Polskę i Wielką Brytanię łączy więcej, niż mogłoby się wydawać: stosunek do Europy. I tu, i tu w dyskusji publicznej dominuje nie nastawienie "my, Europejczycy", ale "MY, naród wybrany kontra ONI".

Jeśli czyta się prawicową prasę w obu krajach, można odnieść wrażenie, że Unia Europejska jest wrogiem albo okupantem. Wysyła imigrantów, aby zniszczyli brytyjską gospodarkę czy tradycyjne polskie wartości wywodzące się z wiary katolickiej. No i to oburzenie, że "ONI - czyli Europa - mówią nam, co mamy robić! To atak na naszą suwerenność!". Czemu nie potrafimy spojrzeć na siebie jako na część tej Europy?

Dla Polski to jest kwestia historii. Przez połowę XX wieku byliśmy odgrodzeni od reszty kontynentu Żelazną Kurtyną. Wciąż uczymy się myślenia o sobie, że jesteśmy taką samą częścią Europy jak kraje Zachodu. Dla Brytyjczyków to bardziej kwestia wyboru. Przez stulecia kraj ten świadomie odwracał się plecami do Europy - nie tylko ekonomicznie czy politycznie, ale także kulturowo. Jak pisałem ostatnio, Wielka Brytania jest wyspą nawet na mapie muzyki popularnej.

Kolejnym powodem może być fakt, że ludzie nie wiedzą praktycznie nic o polityce europejskiej. Poza skandalami w rodzaju utajnionych negocjacji w sprawie TTIP zwykle do mediów przebijają się tylko wyskoki radykałów takich jak Nigel Farage czy Janusz Korwin-Mikke. Wciąż jeszcze czekamy na rzetelne dziennikarstwo przybliżające nam codzienną działalność Parlamentu Europejskiego.

Oczywiście gdy Polska wciąż w dużym stopniu polega na pieniądzach z Unii Europejskiej, Wielką Brytanię stać na to, żeby Unię opuścić choćby dziś. Ale czy na pewno? Konsekwencje ekonomiczne tej decyzji dla obu stron będą diametralnie inne: dla Wielkiej Brytanii Unia Europejska jest największym partnerem handlowym. Dla każdego z pozostałych 27 krajów eksport za kanał La Manche jest jedynie niewielkim procentem bilansu handlowego.

Jeśli Wielka Brytania wyjdzie z Unii, na rynku pojawi się nisza, która pozwoli na miękkie lądowanie firmom, prowadzących dziś interesy z Brytyjczykami. Jeśli jednak UK chciałoby odzyskać dla siebie ten kawałek tortu, będzie musiało prosić o dopuszczenie go do europejskiej strefy ekonomicznej. Owszem, może wynegocjować sobie taką pozycję, jaką dziś ma Norwegia, ale ta za ów przywilej słono płaci, a na wewnętrzne regulacje UE wpływu nie ma żadnego.

Jakie byłyby inne opcje dla Wielkiej Brytanii? Zwrócić się ponownie do swoich dawnych kolonii? Ale przecież te, jeśli chciałyby zachować prymat brytyjskiej korony, nie walczyłyby tak ostro o wybicie się na niepodległość. A w to, że Londyn zacznie traktować "jakiś tam Bangladesz" jako równego sobie partnera, jakoś jednak nie wierzę.

Pozostają kuzyni zza Atlantyku. W tym układzie to Wielka Brytania będzie robiła za biednego kuzyna z prowincji. A na samych zapewnieniach amerykańskich polityków o tym, że dany kraj jest "najbliższym partnerem Stanów Zjednoczonych", biznesów raczej się nie zrobi. Polacy coś o tym wiedzą: słyszymy to od lat, a wciąż musimy starać się o wizy, żeby pojechać do Nowego Jorku.

Jednak to są problemy brytyjskie. Brexit czy nie Brexit, dla ludzi po drugiej stronie kanału La Manche zmieni się niewiele. Anglicy straszyli swoim wyjściem z Unii tyle razy, pouczając jednocześnie tych, którzy traktują wspólnotę europejską poważnie (patrz: kryzys w strefie Euro), że wielu ludzi po prostu nie może się doczekać, aż Brytyjczycy wreszcie spełnią swoje obietnice i przestaną marudzić. A że i dziś nie należą oni ani do strefy Schengen, ani do strefy Euro, dla ekscentrycznego Francuza, któremu przyjdzie do głowy spędzenie wakacji w Blackpool, zmiana będzie praktycznie niezauważalna.

Ewentualny Brexit najbardziej odbije się na emigrantach. Wszystkich. Bo choć dla brytyjskich mediów "emigracja z unii Europejskiej" to wyłącznie Polacy Schroedingera, jednocześnie kradnący pracę i dojący zasiłki, to przecież na Wyspach mieszkają setki tysięcy Francuzów, Hiszpanów czy Niemców. Że o 1.2 miliona Brytyjczyków żyjących w innych krajach UE nie wspomnę.

Jeśli Wielka Brytania wyjdzie z Unii ich życie stanie się jedną wielką niewiadomą: czy będą mieli prawo do opieki medycznej w kraju zamieszkania? Czy nie utracą prawa do pracy? Czy dalej będą mogli studiować za granicą? Czy wolno im będzie kupić dom?

Niedawne przykłady dwóch dobrze zintegrowanych rodzin z Kanady i Australii, którym grozi deportacja ze Szkocji, pokazują, że brytyjskie służby emigracyjne już dziś są dość niezależne, choć głównie od zdrowego rozsądku. Jednak nawet jeśli biurokraci mogą od czasu do czasu zrujnować życie temu czy tamtemu, kraj nie może pozwolić sobie na pozbycie się imigrantów. Wyobraźmy sobie, że Brexit stał się faktem i Home Office wprowadza głośny ostatnio pomysł pozwalający na deportację wszystkich, którzy nie zarabiają £35,000 rocznie.

Cały kraj stanąłby w miejscu. To przybysze z Europy Wschodniej wykonują zwykle najniżej płatne prace. A jeśli ktoś naprawdę wierzy w to, że NHS ugina się pod ciężarem migrantów, niech wyobrazi sobie, jak wyglądałaby służba zdrowia jeśli zniknęłyby z niej te wszystkie zagraniczne pielęgniarki i salowe. Nawet dziś kraj narzeka na niedostatek pracowników służby zdrowia - a większość z nich zarabia znacznie mniej niż owe £35,000.

Przybysze z Europy Wschodniej nie będą się specjalnie musieli martwić. To już nie jest 2004 rok, dziś do wyboru mamy ponad 25 innych krajów unijnych, a i Islandia czy Norwegia gościnnie otwierają swoje podwoje. Zatem te polskie pielęgniarki, litewscy budowlańcy czy węgierscy tirowcy raczej nie będą mieli problemu ze znalezieniem pracy gdzie indziej. A kim owe pielęgniarki zastąpi NHS?

Unia Europejska to nie jest "oni kontra my". Cała idea zjednoczonej Europy może zostać streszczona w sloganie, który towarzyszył innemu niedawnemu referendum na wyspach: "Better Together".

Tomasz Oryński (orynski.eu) jest polskim niezależnym dziennikarzem mieszkającym w Szkocji. Publikuje po polsku, czesku i angielsku. Studiował fizykę, astronomię, politykę Europy środkowowschodniej oraz bohemistykę. Jego zainteresowania dziennikarskie obejmują transport drogowy, politykę, muzykę i podróże, być może dlatego, że swoją przygodę ze Szkocją rozpoczął za kierownicą ciężarówki kursującej na Hebrydy Zewnętrzne.

What has happened to 'better together' suddenly?

When it comes to Europe, Poland and Britain in 2016 have one thing in common: Attitudes to Europe. It's not "we Europeans". It's "We, the greatest nation ever, versus THEM".

If you read the right-wing media of both countries, you might get the feeling that the European Union is some kind of enemy. They send migrants to destroy the British economy, or force leftist ideologies on Poland as they are afraid of its traditional values rooted in the Catholic faith.

Britain has to pay millions per day without taking anything out of it, while Poland has to deal with questioning Polish democratic standards when the new government tries to destroy the Constitutional Tribunal and citizens' freedoms.

But t he most striking similarity is the outrage that "Europe tries to tell us what to do and nobody will tell our mighty nations that!". Why can't we see ourselves as part of this Europe?

For Poland it is history. For half of the 20th century we were fenced off from the rest of Europe and we still have to learn to think about ourselves as part of it as much as anybody else. For Britain, it's more matter of choice. For centuries it was doing everything to distinguish itself from the Continent, not only economically but also culturally. As I pointed out recently, Britain is an island even in the field of popular music.

The other reason is that people don't know anything about EU politics. Apart from scandals such as TTIP negotiations, usually only some lunatic rants by Nigel Farage or Janusz Korwin-Mikke make it to national media. I have still to see good journalism on the everyday work of the European Parliament.

Of course while Poland still relies on EU funding, Britain can leave any time. The thing is that this decision will have much stronger repercussions for Britain than for the EU. The EU is the UK's biggest trade partner, while Britain is not for most of the EU member countries.

If Britain leaves, there will be a huge gap in the market to be filled by those who lose trade as a result. But if UK wanted to have a slice of the cake again, it would have to pay its way in, as Norway does, except that this time it will have no say on anything.

What would be the other options for the UK? Turning back to its former colonies? If they had wanted to remain under British leadership, they would not have fought so hard for independence. And I somehow can't see Blighty treating Bangladesh as its equal trading partner.

And if Britain chose to look the other way and strengthen its relations with the US, it would find itself on the opposite end of the stick. You know, you can't base your economy on US presidential assurances that you are "one of America's most important partners". Poland hears it too. And we still have to apply for visas to get there.

Seen from across La Manche, the topic is almost irrelevant. Britain has threatened to leave so many times, while at the same time trying to lecture other countries (see: the eurozone crisis), that some people just can't wait for it to "shut up and go already". For the average Pierre in the brasserie it would have no significant consequences. Britain is not in Schengen or the eurozone anyway and it's unlikely that it will introduce any tourist visas for Europeans, so in the unlikely event that some Frenchman would like to spend his holidays in Blackpool, there will be no difference.

The ones who do have to worry are ex-pats. All of them. While for the British media "EU migration" means only those Schrödinger's Poles, who come here and simultaneously steal jobs and milk the benefits system, there are also hundreds of thousands of French, Spanish and German people living in Britain, not to mention some 1.2 million Britons living in other EU countries.

If Brexit goes ahead all those people will suddenly face a big uncertainty: Will their health insurance still be valid in other EU countries? Will they have the right to work? Will they be able to study at the local university? Will it be possible for them to buy a home?

Recent examples of two well-integrated ex-pat families who face deportation from Scotland show that the British migration services are quite independent already -- from logic. But the fact is that while those bureaucrats might meddle with people's lives from time to time, Britain can't afford to get rid of migrants anyway. Imagine that Brexit happened and the Home Office decided to apply the £35,000 yearly earning requirement for all EU citizens, deporting all those who earned less.

The whole country would grind to a halt, as most Eastern Europeans do the lower paid jobs. And if you think the NHS is under stress due to migrants, remember the nurses shortage, think about all those foreign nurses and care workers you meet, and keep in mind that they usually earn much less than £35,000 per year.

Eastern Europeans will not have to worry: It's not 2004 any more; there are another 26 European countries for them to choose and Iceland or Norway are also quite welcoming. So those Polish nurses, Lithuanian builders and Hungarian truckers will have no problem finding a job elsewhere.

Where will Britain get its nurses from?

The EU is not about "us versus them". It is, as a slogan from some other recent referendum campaign reminds us, about being better together.

Comment by Tomasz Oryński (orynski.eu), a Polish freelance journalist living in Scotland. His work is published in Polish, English and Czech. He has studied physics, astronomy, eastern European politics and Czech and his professional interests include road haulage, politics, music and travel. His first Scottish job was driving a truck in the Outer Hebrides.