Olimpiada dobiegła końca. Ale czy taką imprezę miał na myśli de Coubertine?
Comment: STV's Polish columnist Tomasz Orynski takes a sceptical look back at the Olympic Games.
Tomasz Oryński is STV's Polish columnist and writes a monthly essay on his life in Scotland. Here he dissents from much of the enthusiasm that greeted the 2016 Olympic Games and argues that the event has strayed from its original purpose.
Tomasz's article is published in Polish with an English translation underneath.
Kolejny rok przestępny, kolejne Igrzyska Olimpijskie.
Cały świat z zapartym tchem obserwuje szlachetną rywalizację atletów. Wszystkie niesnaski poszły w niepamięć, amatorzy sportu z całego świata w przyjacielskiej atmosferze konkurują ze sobą o miarę tego najlepszego aby po raz kolejny udowodnić, że my, ludzie, jesteśmy jednością. Wspaniały festiwal pokoju i przyjaźni dla całej planety. Z tym, że to gówno prawda.
Ze szlachetnych olimpijskich idei Pierre'a de Coubertina pozostała tylko wydmuszka. Zamiast amatorów, dla których sport jest jednym z narzędzi do samorozwoju, dzisiejsi olimpijczycy to współcześni gladiatorzy, którzy całe swoje życie podporządkowują sportowym wynikom. Te ludzkie roboty, otoczone wianuszkiem najwyższej klasy specjalistów medycyny sportowej i wyposażone w najnowsze zdobycze techniki (że o roli przemysłu farmaceutycznego nie wspomnę).
Ich życie to jeden wielki łańcuch ekstremalnie ciężkiej pracy i wyrzeczeń, a wszystko po to, aby przez chwilę być "człowiekiem, który o 0.01 jednostki pobił poprzedni rekord i chwilowo jest najlepszy na świecie w dziedzinie, która mało kogo obchodzi przez większość czasu między olimpiadami". Sęk w tym że jeśli taka dziedzina to bieg przez płotki na 400 metrów, rzut dyskiem albo pływanie synchroniczne to ciężko spodziewać się, że będzie to kariera na całe życie. Na zarobki chociażby i drugorzędnego piłkarza też nie ma raczej co liczyć. Dlatego ta fasada olimpijskich idei jest tak istotna - dostarczenie swoim rodakom pretekstu do puszenia się narodową dumą jest tu największą nagrodą.
Co znowu wydaje się być raczej nie do końca zgodne z ideami de Coubertina. Olimpiada miała na celu pokazać jedność rasy ludzkiej i pozwolić na porozumienia ponad podziałami. Nikogo jednak nie zastanawia fakt, że istnieje bardzo silna korelacja pomiędzy ilością medali a sumami, jakie poszczególne kraje gotowe są wydać na sport wyczynowy. Igrzyska tak naprawdę są przedłużeniem odwiecznych politycznych gierek i kompleksów, które wciąż tkwią pod skórą chyba każdego z nas.
Tylko spójrzmy na te większe kraje, które zatracają się w tym konkursie na to, kto tu jest szefem wszystkich szefów licytując się kto zdobył więcej złotych medali. To jedna z nielicznych okazji, kiedy mogą znów poczuć się jak za tych starych dobrych czasów swojej imperialnej potęgi. Inne kraje z kolei używają Igrzysk Olimpijskich żeby choć przez chwilę poudawać, że są częścią współczesnej kultury - przodują w tym ortodoksyjne kraje islamskie wystawiające zespoły profesjonalnych sportsmenek, które we własnym kraju nie mogą liczyć nawet na to, aby zostać wpuszczonymi na trybuny. Dla innych z kolej państw - takich jak Polska - każdy medal olimpijski to plaster na kompleksy.
Potrzebujemy potwierdzenia, że coś znaczymy. Kiedy "nasi bohaterowie" dekorowani są medalami na podium wraz ze sportowcami z krajów takich jak USA czy Rosja, możemy spoglądać z góry na te "gorsze" kraje, które nie potrafiły rzucić wyzwania najsilniejszym i zwyciężyć. Nawet, jeśli zwycięstwo nastąpiło w tak mało istotnej sprawie jak rzut młotem kobiet, który, powiedzmy to sobie szczerze, praktycznie nikogo na co dzień nie obchodzi. Może więc chociaż Olimpiada jest jakąś wspólnotą, łączącą ludzi ponad podziałami?
Cóż, przypadek zawodniczek z obu Korei, które zrobiły sobie wspólne selfie przewalił się przez wszystkie media jak burza. Ja jednak nie mogłem przestać myśleć o jednym z komentarzy pod zdjęciem: internauta wyrażał swoje obawy czy po powrocie do kraju ta z Północy nie będzie miała problemów za bratanie się z wrogiem? Reprezentacja Libanu nie chciała nawet ryzykować podobnych oskarżeń i po prostu nie wpuściła do autobusu, którym jechała reprezentacji Izraela.
To nic nowego - kraje, które pozostają w otwartym (lub nie - patrz Rosja i Ukraina) konflikcie nie od dziś widzą w olimpiadzie po prostu jeszcze jedną arenę walki - że wspomnę tu tylko o słynnym meczu w piłkę wodną między Węgrami a ZSRR który rozegrano zaraz po powstaniu na Węgrzech w 1956 roku...
Jakby tego wszystkiego jeszcze było mało, kontrowersyjne decyzje sędziów nie pomagają w budowaniu pozytywnego obrazu Igrzysk. Na przykład wyjątkowo łagodne potraktowanie Jasona Kenny'ego, który powinien zostać zdyskwalifikowany, oburzył wielu Polaków. Dla nich fakt, że sędzia przymknął oko na nieprawidłowości nie chcąc psuć Brytyjczykowi Olimpiady przez co pozbawił medalu reprezentanta Polski to jedynie kolejne potwierdzenie faktu, że nawet tu są równi i równiejsi.
Tak jakby Polacy i Brytyjczycy potrzebowali jeszcze jakiegoś powodu, żeby na siebie wzajemnie krzywo patrzeć. Ale nie martwcie się, jeśli cała ta polityka psuje wam przyjemność z oglądania Olimpiady, zawsze pozostaje siatkówka plażowa kobiet. Drużyny skąpo odzianych dziewczyn, spocone od ciągłego podskakiwania na słonecznej plaży... I nawet nie trzeba oglądać transmisji z meczów, w internecie dostępnych jest mnóstwo galerii z najbardziej seksownymi zawodniczkami.
Albo nawet ich samymi jędrnymi tyłkami. Nie, nie żartuję. Tylko nie bardzo rozumiem, jak to pasuje do pięknych idei de Coubertina, któremu Igrzyska jawiły się jako promocja honoru, postępu i godności ludzkiej.
Tomasz Oryński (orynski.eu) jest polskim niezależnym dziennikarzem mieszkającym w Szkocji. Publikuje po polsku, czesku i angielsku. Studiował fizykę, astronomię, politykę Europy środkowowschodniej oraz bohemistykę. Jego zainteresowania dziennikarskie obejmują transport drogowy, politykę, muzykę i podróże, być może dlatego, że swoją przygodę ze Szkocją rozpoczął za kierownicą ciężarówki kursującej na Hebrydy Zewnętrzne.
Another leap year, another Olympic Games.
The whole world is watching closely as athletes compete in noble rivalry. All discord is put aside and amateur sportsmen from all over the planet face each other in a friendly contest to prove yet again that we are all one people.
It's a wonderful, worldwide fete of peace and friendship. Except, that it's not.
Nothing but an empty shell remains of Pierre de Coubertin's noble ideal of modern Olympics. Instead of amateurs looking for some self-improvement, the Olympics is nowadays populated by modern gladiators who surrender all to their sport careers. These human-machines, surrounded by a team of the highest grade medical specialists and equipped with the fruit of the most modern technology (thought not, we hope, the latest developments in the pharmaceutical industry) lead a life of pain, put in back-breaking work to beat their previous best by 0.01s.
And, of course, for that brief moment where they are "the person who is best in the world in doing a certain thing that nobody really cares for the whole four years between Olympic Games".
That is probably why this mask of Olympic ideals is so important to them. If your thing is 400m hurdling, discus throwing or synchronised swimming then you can hardly count on a lifelong career in that field, and they wouldn't have the chance of earning even the same as a footballer in your local lower league club. The only reward is that you gave a boost to your fellow citizens' national pride.
Which again seems to be a bit contradictory of de Coubertin's ideas. The Olympics were intended to show the unity of the human race and create connections between divided nations. But nobody see ms to be bothered by a very strong correlation between how rich the country is and how many medals it gets. Instead, the Games have become a showcase for the everlasting conflicts that still smoulder somewhere deep in the nations' souls.
Just look at those bigger nations that enter this contest of macho oneupmanship over who got more gold medals. This is one of the few remaining moments when they can see a shining light of their former glory in the shadow of their imperial past. Other countries just use this occasion to pretend that they belong to the modern, Western culture -- like some orthodox Muslim countries that are represented by professional sportswomen who would not even be allowed to be a spectator at a sporting event in their own country.
Some smaller countries with complexes (like Poland) boost their national pride with every medal. This is the proof we need that we still matter. When "our heroes" are being decorated at the podium along with sportsmen from Russia or the USA, we can look down on those other countries who were not able to challenge big ones to a fight and beat them. Even if it's at obscure disciplines like women's hammer throwing that nobody really cares about.
But maybe at least the Olympics give us a chance to create some community feeling across borders. Well, the case of the sportswomen from the two Koreas who got a selfie together was plastered all over the media. But I could not stop thinking about the reaction I saw on a Polish website in which a commenter expressed her fears about the fate of the North Korean one when she gets back home and is accused of fraternising with the enemy.
Lebanese athletes did not want to take such risks and simply refused to share a bus with sportsmen from Israel. When countries that remain in open conflict (or not so open, as in case of Russia and Ukraine) meet on the sports arena, the Olympic Games become just another battleground. The most notable case would be probably a water polo match between Hungary and the Soviet Union at the Melbourne Olympics in 1956, just after the Hungarian Revolution.
To top all these troublesome elements of the Olympics, the controversial decisions of some judges make things even more complicated. For example, their leniency on Jason Kenny, who should have be disqualified after the race was halted, caused disgust amongst many Poles. The fact that judges did not want to spoil the Games for the favourite, thus depriving a Polish cyclist of the medal, is seen in Poland as yet more proof that there are those nations which are equal and those which are more equal, even at the Olympics. As if Poland and Britain needed yet another reason to look with a crooked eye at each other.
If all this political stuff spoiled the Olympics for you, there was always women's beach volleyball to cheer you up. Teams of sexy girls in skimpy clothes, sweating from jumping up and down on the sunny beach... You didn't even have to look at the Olympics; the internet is full of photo galleries showing the most beautiful, or even just their bottoms.
Yes, seriously.
How this fits into de Coubertin's ideal of the Olympic Games as a way to promote human dignity, honour and progress, I am not entirely sure.
Comment by Tomasz Oryński (orynski.eu), a Polish freelance journalist living in Scotland. His work is published in Polish, English and Czech. He has studied physics, astronomy, eastern European politics and Czech and his professional interests include road haulage, politics, music and travel. His first Scottish job was driving a truck in the Outer Hebrides.